wtorek, 31 maja 2011

KL czyli każdy kraj ma swoją stolicę a niektóre mają jeszcze bliźniacze wieże

W ten weekend postanowiłem skompresować dwie atrakcje, na które początkowo chciałem przeznaczyć długi weekend trzydniowy ale ostatecznie zdecydowałem, że trzy dni wolę spędzić na obcowanie z cudami przyrody. Tak więc w dwa dni upchnąłem Kuala Lumpur i Malakkę, które z perspektywy czasu widzę, że powinny mieć każdy osobny weekend dla siebie.

Firefly
Początkowo planowałem jechać do KL (to taki popularny skrót wśród Malezyjczyków) nocnym pociągiem, przyjeżdżającym na miejsce rano, żeby przy okazji poznać kolejny malezyjski środek lokomocji. Ale zbyt późno (czytaj: tydzień wcześniej) się zainteresowałem kupnem biletu (da się przez internet) i okazało się, że na miejsca leżące w drugiej klasie nie ma już miejsc, na siedząco jechać nie chciałem a pierwsza klasa jest sporo droższa.
Tak swoją drogą na trasie północ-południe jeździ dosłownie kilka pociągów dziennie, bo trasa jest jednotorowa i muszą się mijać na stacjach. Ale już widziałem, że trwa budowa kolejnych dwóch torów, więc pewnie niedługo zwiększą częstotliwość i nie będzie takich problemów z biletami.
Postanowiłem zatem polecieć samolotem, co miało mieć trzy zalety: poznam nową linię lotniczą, zobaczę KL w wersji wieczornej i będę mógł w hostelu zostawić plecak na czas dziennego zwiedzania (pierwotnie planowałem przyjazd rano a po południu przejazd do Malakki).
O istnieniu linii Firefly dowiedziałem się dopiero na miejscu, jakoś wcześniej nigdy o niej nie słyszałem, wyszukiwarki połączeń typu skyscanner nie pokazywały mi jej, bo lata tylko na krótkie dystanse po Malezji i okolicach a ja zazwyczaj szukałem czegoś dalej.
Pierwszą zmyłką jest strona internetowa. Linia nazywa się Firefly, ale strona nazywa się fireflyz.com.my. Gdy za pierwszym razem znalazłem ją w Google, to myślałem, że to jakieś dzieło hakerów podszywających się pod prawdziwą linię licząc, że ktoś nie zwróci uwagi na literówkę w nazwie i poda im dane karty kredytowej. W sumie do dzisiaj nie wiem, dlaczego się tak dziwnie nazywa.
Firefly nie jest tzw. tanią linią lotniczą. Na pokładzie jest bezpłatny poczęstunek (jak to na krótkich trasach - ciastko i sok) a bagaż do 20 kg wożą za darmo. Z tej okazji postanowiłem nie upychać się na siłę w 7 kg podręcznego, tylko swobodnie się spakować i nadać plecak do luku. W sumie i tak cały mój bagaż ważył z 8 kg, więc to bardziej z chęci "jak dają za darmo to bierz" niż z rzeczywistej potrzeby.
Mimo że nie jest to tania linia, to ceny mają tanie. Za bilet "na za trzy dni w piątek wieczorem" zapłaciłem 200 zł, gdybym kupił z wyprzedzeniem, mógłbym zapłacić 85 zł. Wprawdzie mam bilet na 20:50 (lądowanie 21:50), bo bilet na 19:50 był dwa razy droższy, ale stwierdzam, że to i tak wystarczająco, żeby dojechać do hostelu autobusem, zostawić rzeczy, złapać metro, zobaczyć Petronas Towers po zmroku i wrócić ostatnim metrem (koło 24:00) do hostelu. Okazało się, że nie.
Firefly różni się też tym do AirAsia (też latającego na trasie Penang - KL), że ląduje na lotnisku Subang, które jest starym lotniskiem obsługującym KL, zanim wybudowano nowy port lotniczy KLIA. Na starym lotnisku pozostały czartery, cargo i dwie lokalne linie. Jesper i Kamal (nasz taksówkarz) chwalą mi, że to lotnisko jest lepsze, bo bliżej centrum więc i taksówka tańsza. Jakoś nie rozumieją, że ja nie jeżdżę wszędzie taksówkami. Dla Jespera wychowanego na duńskich cenach, 30 zł za taksówkę to prawie jak splunąć, jedno piwo w ojczyźnie, po Penangu też się wszędzie nimi woził.
Informacja, jak dojechać z lotniska komunikacją publiczną jest bardzo skąpa. Jedynie na wikitravel znajduję informację, że jeżdżą autobusy nr 81, a na stronie MPK znajduję skąpą informację, że ostatni jego odjazd jest o 23. Ale pytam mailowo w hostelu i mi to potwierdzają. 

Pierwsza obsuwa przed startem - jesteśmy opóźnieni o 10 minut. Swoją drogą lotnisko w Penangu jest denerwujące, na tablicach wyświetla się "calling" podczas gdy bramka jest jeszcze zamknięta na głucho a nie przy każdej jest nawet tablica z informacją o obsługiwanym samolocie. Więc człowiek nie wie, czy ma czekać, czy jest pod złą bramką.
Kolejna obsuwa po przylocie - czekamy 15 minut na wyładowanie bagażu z samolotu. Gdybym miał tylko podręczny... O 22:30 wychodzę  z terminala.
Strzałki "na autobus" kierują do wyjścia z terminala i potem koniec. Pytam kogoś z obsługi, gdzie jest przystanek, a on na to, że trzeba iść 500 metrów w prawo wzdłuż dwujezdniowej szosy. I jeszcze przejść na drugą stronę. Po 100 metrach kończy się chodnik więc zawracam upewnić się u kogoś innego. Strażnik lotniskowy mi potwierdza, ale stanowczo doradza taksówkę (tylko 40 zł, ale autobus 2,5 zł). Traktuję jego porady jak typowe arabskie naganianie klientów znajomym taksówkarzom i ruszam na przystanek. W połowie drogi wątpię, ale jest jakiś budynek ze strażnikiem na bramie, więc pytam i mi potwierdza.
W końcu jest i przystanek, nawet jest tabliczka z numerem 81 i rozpiską trasy, nawet kierunek się zgadza, ale żadnej informacji o godzinach odjazdów. Zakładam, że skoro w Penangu autobus na lotnisko jeździ co 10 minut, to tu jest podobnie, w końcu stolica. A - i na przystanku śpi bezdomny a ja jestem jedynym oczekującym.
No więc czekam. 10 minut, 15. Gdy zaczynam wątpić, że tu cokolwiek jeździ, widzę, że jedzie autobus w drugą stronę. Zbliża się 23, wygląda że jedyny autobus jaki przyjedzie, to ten ostatni. Jechał w drugą stronę, to dojedzie do pętli i zawróci.
23:00 mija, autobusu nadal nie ma. Wpadam na pomysł, że pewnie czas ostatniego odjazdu na stronie podany był z pętli, więc autobus będzie później. Zaczynam myśleć o powrocie na lotnisko i wzięciu taksówki, ale cały czas trzyma mnie myśl, że jak zacznę iść do lotniska, to właśnie wtedy nadjedzie autobus i się wścieknę. W końcu postanawiam: punkt 23:30 ruszam z powrotem, po taksówkę. Oczywiście autobus nie przyjeżdża.
Tradycyjnie w Malezji na lotnisku kupuje się "bilet taksówkowy", którym płaci się za kurs, ja każę się wieźć prosto pod Petronas Towers. Jeszcze z daleka widzę je pięknie oświetlone, ale gdy pięć minut po północy podjeżdżamy pod wieże, niespodzianka. Nie ma o niej w żadnych przewodnikach, nigdzie w internecie: oświetlenie wież wyłączają o północy. Argh. Byłem pod wieżami dwa razy po zmroku i ani razu nie widziałem ich oświetlonych.
Jestem tak zły, że nawet nie robię ciemnym wieżom zdjęcia, tylko fotografuję wieżę telewizyjną i biorę taksówkę do hostelu. Tym razem taksiarz jedzie na licznik i płacę tylko 11 zł. Gdy z Jesperem jechaliśmy na początku maja na tej samej trasie, to płaciliśmy 30 zł. No ale Jesper zamiast się targować, to przyjął podaną cenę bez mrugnięcia okiem.

Bilet na słynny pomost między wieżami Petronas
Żeby sobie poprawić humor po porażkowej podróży, postanawiam wybrać się na słynny mostek. Podobno widoki z niego są nienajlepsze (lepiej je podziwiać z wieży telewizyjnej), ale och ach Petronas Towers symbol Malezji i w ogóle.
Pan w hostelu mówi, że spokojnie wystarczy być po bilety o 7:30, ale mi tam inne źródła mówiły, że trzeba być wcześniej, w końcu to weekend i do tego wakacje szkolne. Na początku maja widzieliśmy czatujących na zewnątrz ludzi już o piątej. Gościowi z hostelu jak się nie uda zdobyć biletu, to sobie przyjdzie następnego dnia, ale ja mam tylko jedną szansę, i jakby mi się kolejny element wyjazdu nie udał, to by mnie trafiło.
Tak więc ruszam z hostelu o 6:10 rano, ale pan recepcjonista mi mówi, że o tej godzinie jeszcze metro nie kursuje (a guzik, potem sprawdziłem na www, że właśnie o 6 rusza na trasę) i proponuje mi iść pieszo. Po 35 minutach spokojnego marszu docieram na miejsce (ulice już zaczynają żyć, autobusy jeżdżą, niektóre sklepy otwarte, chodzą ludzie, na jednej ulicy stoją panie lekkich obyczajów i mnie nagabują).
O szóstej już wpuszczają do środka, więc przybywszy o 6:45, po obmacaniu wykrywaczem metali ustawiam się w ogonku, jestem około setny. W ciągu 15 minut (widać dojechały pierwsze kursy metra) kolejka się wydłuża dwukrotnie. Większość siedzi, niektórzy leżą i śpią, co też i robię ja. Wprawdzie twardziej niż w hostelu, ale za to jest porządna klima, w hostelu był tylko wiatrak. Gdy się budzę po godzinie, kolejka jest już ogromna, strażnicy mają pełne ręce roboty w ustawianiu jej w małym korytarzu.
Kasy otwierają o 8:30, ale już od 8 chodzi pracownik i wydaje karteczki, gdzie się podaje narodowość i liczbę biletów. Wg. jego licznika jestem 460-ty (1200 biletów dziennie). Dzięki zliczaniu dość szybko strażnicy powiadamiają pechowców, że mogą iść do domu a szczęśliwcy czekają, aby w kasie wybrać godzinę wizyty i zapłacić za nią. 10 ryngitów kosztuje sam pomost, 40 ryngitów pomost + wjazd na sam szczyt jednej wieży, 300 ryngitów dodatkowo obiad tamże. Jako że w okolicach KL nie ma co oglądać, biorę tylko pomost.
Przy okazji podpatruję, że Malajki obstawiające początek kolejki to zawodowcy, kupujący bilety dla wycieczek. Jedna osoba może kupić do 20 biletów dla grupy jednej narodowości (podaje się na bilecie, ale w sumie nikt mnie potem o paszport nie prosił - może sprawdzają tylko jak podejrzewają, że ktoś odsprzedaje bilety). Biorę bilet na 13:00, robię parę porannych zdjęć wieży i wracam do hostelu, tym razem metrem (1,6 ryngita). Kupuję po drodze bilet na autobus do Malaki na 16:00. Jestem w hostelu o 10, śniadanko, spakować się i w sumie się okazuje, że nie najlepiej ułożyłem plan. Mam dzień rozbity dokładnie na pół przez wizytę na wieżach więc nie mam swobody w wydłużaniu/skracaniu poszczególnych atrakcji.

Jaskinie Batu
Do jaskiń Batu (13 km od centrum) jeździ kolej podmiejska (Komuter) o czym nie każdy wie, bo dopiero niedawno ją tam przedłużono. Bilet kosztuje 1 ryngit. Oczywiście trzeba podenerwować śpieszącego się turystę i o 10:50 wyświetlić na tablicy peronowej napis "1122 Batu Caves". Pewnie to był numer pociągu, bo przyjechał po 10 minutach. W pociągu grupa chińskich turystów pyta się mnie, czy też jadę do Batu Caves, bo wg. ich przewodnika powinni wysiąść w Sentul i wziąć autobus. Nie wiedzieli o przedłużeniu linii.
W sumie po przyjeździe na miejsce okazuje się, że jakbym chciał wracać pociągiem, to miałbym tylko 10 minut na zwiedzanie, więc postanawiam zaszaleć i wrócić taksówką, dzięki czemu mogę spędzić 50 minut. Trochę zbyt napięty plan mi wyszedł, ale tak musiało się stać, jeśli chciałem obejrzeć KL w jeden dzień.
Ruszam więc czym prędzej do głównej jaskinio-świątyni, podziwiam małpy i hinduskie ołtarze upchnięte w zakamarkach jaskini. Potem na parkingu biorę taksówkę, z 35 ryngitów z trudem utargowuję do 30 i jadę do Petronas Towers. Dopiero potem sobie przypomniałem, że czytałem, że nie należy brać taksówki z parkingu, tylko wyjść na ulicę i łapać przejeżdżające - one pojadę na licznik i będą o połowę tańsze.
Po drodze widzimy stłuczkę, kolejną już w Malezji - przy zjeździe z autostrady gość za szybko wjechał na ślimaka i się poobijał od barier. Jesteśmy dosłownie kilkanaście sekund po zdarzeniu, bo gość dopiero próbuje wysiąść z auta, inny kierowca dopiero idzie do niego a motocyklista macha ręką, żeby ostrzec samochody wyjeżdżające zza zakrętu.

Petronas Towers
O mostku nie ma się co za wiele rozpisywać, robi wrażenie, zdjęcia są na Picasie. Jeśli chodzi o widoki, to widoczność nie była najlepsza, nie widać też całego miasta, bo obie wieże zasłaniają widok w dwie strony. Na moście można przebywać 15 minut (choć po 12 minutach już nas wyganiają). Chwała im za to, że nie postanowili zlikwidować porannych kolejek przez kilkukrotne zwiększenie ceny, bo by człowiek klął, że zapłacił nie wiadomo ile a tak mało dostał. A tak cena 9 zł wydaje się odpowiednia temu, co się otrzymuje.

Stare miasto
Postanawiam się przespacerować podczas pozostałych dwóch godzin przez trzy najważniejsze obiekty: meczet Jamek, plac Merdeka i Meczet Narodowy.
Niestety już na wstępie okazuje się, że właśnie trwają modlitwy, więc do meczetu Jamek się nawet nie zbliżę. 
Oglądam więc ładne budyneczki (co jeden to ładniejszy) oraz 95-metrowy maszt flagowy przy placu Merdeka i ruszam do Meczetu Narodowego. Modlitwy już powinny być skończone, ale się okazuje, że go otwierają dopiero o 15.
O 15 to miałem przespacerować się przez Chinatown do hostelu, wziąć plecak i wracać na dworzec (o 15:45 powinienem się pojawić przy autobusie). Ale w sumie nie mam ochoty oglądać kolejnych identycznych chińskich świątyń, czyżbym już za długo tu był, że przestały robić na mnie wrażenie? Za to kalkuluję, że jakbym wziął taksówkę, to zdążę zobaczyć oba meczety. Jak będę jeździł na licznik, to koszt powinien być przystępny. Więc łapię taxi do hostelu, biorę plecak i jadę do meczetu Jamek.
Do meczetu Jamek i tak nie wpuszczają niewiernych do środka, więc po 10 minutach podziwiania go z zewnątrz łapię kolejne taxi do Meczetu Narodowego
Nowoczesne meczety robią o wiele większe wrażenie (polecam meczet Hassana II w Casablance), nawet jeśli nie wpuszczają do głównej sali, to można popodziwiać ją przez drzwi. Nawet jest wolontariusz z plakietką chętny za darmo opowiedzieć parę słów o tym, czym jest meczet i z jakich elementów się składa. Ale bywalcowi Turcji i Maroka nie trzeba takich rzeczy tłumaczyć.
Spaceruję po meczecie jeszcze trochę, do końca mojego czasu, po czym idę na dworzec (5 minut od meczetu), gdzie już stoi autobus do Malakki, ale o tym w kolejnym wpisie.

Zdjęcia: klik

Koszty:
200 zł - samolot z Penangu do KL (Subang)
35 zł - taksówka z Subangu do KL
11 zł - taksówka spod Petronas Towers do hostelu
36 zł - nocleg w hostelu Step Inn (pokój 1-osobowy)
10 zł - bilet na Petronas Towers
1 zł - bilet na pociąg do Batu Caves
27 zł - taksówka z Batu Caves do KL
1,6 - 2 zł - przejazdy po kilka przystanków metrem podziemnym/nadziemnym (bilety jednorazowe do kupienia w automatach albo kasach na stacjach)
12 zł - przejazd taksówką na trasie Meczet Narodowy - hostel - minuta postoju - meczet Jamek
3,5 zł - przejazd taksówką z meczetu Jamek do Meczetu Narodowego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz