środa, 8 czerwca 2011

Malakka czyli precz z XIX-wiecznymi zabytkami


No właśnie. W całej Malezji pod hasłem zabytek figurują budynki co najwyżej ledwo 200-letnie. Ze starszych rzeczy na razie widziałem 130000000-letnią dżunglę. A tu w takiej Malakce na dzień dobry kościół (czynny) z 1753 roku. Obok niego ratusz z 1660 r. Za chwilę trafiamy na zrujnowany kościół z 1521 roku. I poniżej niego brama w murach, z tego samego roku. Czuć oddech pierwszych odkrywców (pierwszy Europejczyk dotarł do Indochin w 1509 roku).

Dojazd
Z Kuala Lumpur dojechałem autobusem. W KL autobusy do Malakki ruszają z jakiegoś dziwnego dworca, ale ja postanowiłem na głupiego zapytać na dworcu Puduraya, koło którego miałem nocleg, czy przypadkiem coś z niego nie jedzie. Nie jedzie, ale można kupić bilety i jeszcze cię busikiem zawiozą na ten drugi dworzec. Niektóre odjeżdżają też ze starego dworca kolejowego, który znajduje się o rzut beretem od Meczetu Narodowego. I wybrałem bilet stamtąd. Kosztował mnie 20 zł, co jak potem przeczytałem, oznaczało przepłacenie dwukrotnie. Ale autobus należał do najwyższej klasy, oczywiście siedzenia 2+1, ale też rozkładane stoliczki i w połowie trasy rozdają soczki w kartoniku. Kupiłem bilet u przewoźnika polecanego w moim przewodniku Pascala. Jak już pisałem - ewidentnie nie jest to przewodnik dla oszczędnych.

Hostel
Jak zwykle zarezerwowany w hostels.com, nazywa się L'armada. Bardzo miły właściciel, m.in. następnego dnia pozwolił mi wymeldować się dopiero, gdy będę jechał na dworzec, czyli o 21. Dojazd z dworca autobusowego prosty - 1 zł, do centrum czymkolwiek i z centrum 15 minut na piechotę. Da się nawet dojechać bliżej, ale nie sprawdziłem, którym numerem. Po eleganckich autobusach miejskich w Penangu lekki szok - autobusy to stare graty, zbieranina najróżniejszych modeli chyba znalezionych na europejskich złomowiskach.

Osada Portugalska

Enklawa portugalskich osadników od XVI wieku, ale z biegiem czasu zaczęli dominować mieszkańcy miejscowego pochodzenia. Ale różnią się od reszty miasta - są katolikami i są z tego dumni, na domach i restauracjach widać powieszone krzyże i święte obrazy. A właśnie - napisałem o restauracjach. Dzielnica znana z dobrego jedzenia i do tego w sobotnie wieczory ponoć jakieś występy artystyczne z tańcami się odbywają, więc postanowiłem się tam udać po zameldowaniu się w hostelu. Ponieważ z dworca do hostelu dojechałem szybko, postanowiłem udać się tam także MPK. Pierwsza część drogi, czyli z powrotem do dworca odbyła się błyskawicznie ale potem wpadłem jak śliwka w kompot i czekałem godzinę na autobus (numer 17). Szybciej doszedłbym pieszo z hostelu.
W autobusie poznałem parę Czechów, właśnie przyjechali i udawali się do hostelu. Są w podróży od czterech miesięcy. Skąd mają tyle czasu pytam - jesteśmy bezrobotni. To skąd mają w takim razie pieniądze? Facet mówi, że wcześniej intensywnie pracował, przez 5 lat nie miał urlopu, więc jak postanowił go wziąć, to z przytupem, zwolnił się i ruszyli w trasę dookoła świata. Chcieli jechać w następnej kolejności do Australii, ale zabawili dłużej w Indiach i Wietnamie i w Australii nadeszła zima. W takim razie może udadzą się do Ameryki Południowej. Polecają mi zarezerwować sporo czasu na Wietnam, bo na pewno się w nim zakocham.
Gdy chcę wrócić, pojawia się zonk. Wiedziałem już, że o tej porze nie kursuje MPK, więc byłem przygotowany na taksówkę a tu żadnej nie ma. Ludzi jak mrówków a żaden taksiarz nie chce zarobić. No to idę na główną ulicę, żeby złapać coś przejeżdżającego. Jak łatwo zgadnąć, żadna taksówka nie jedzie. Postanawiam więc iść w stronę centrum, patrząc po drodze, czy coś nie jedzie. Jedyna taksówka przejechała jak akurat oglądałem rozkład jazdy na przystanku, żeby się zorientować, czy coś nie jedzie i nie zdążyłem na nią zamachać. Druga się pojawiła już, gdy byłem przy samym centrum. Tak więc ufundowałem sobie godzinny spacerek.

Wieczór w centrum
W centrum tłumy. Właśnie zaczęły się wakacje szkolne, więc jest zatrzęsienie miejscowych turystów, szczególnie młodzieży. Na głównym deptaku miasta najpierw słucham jakiegoś zespołu ulicznego. W pewnym momencie słyszę, że zespół włączył mocne basy, ale gdy okazuje się, że basy nie milkną nawet po skończonej piosence, idę na poszukiwanie ich źródła. No i trafiłem do środka malajskiego Boydrome. Auta ztuningowane do granic możliwości i każde dźwiga głośniki wypełniające cały bagażnik. Wkoło kręcą się właściciele dumni jak pawie. Jak widać, na cały świecie zainteresowanie młodzieży męskiej są podobne, jedyna różnica, że w miejscowym klimacie ortalionowe dresy są niepraktyczne.

Riksza
A do hostelu wróciłem słynna malacką rikszą - czyli parodią rikszy obwieszoną sztucznymi kwiatkami, mrugającymi światełkami i z głośnikami grającymi piosenki na pełny regulator.

Zwiedzanie

Następnego dnia w planach mam pójść na 10:45 do kościoła a potem zwiedzać miasto. Z tego pierwszego wiele nie wyszło, bo spałem do 10 :-) Przełożyłem więc mszę na 18 i ruszyłem na miasto. Część chińsko-hindusko-muzułmańska nie zrobiła na mnie większego wrażenia, widać już spowszedniały mi smoki i inne miejscowe potworki. Dlatego udałem się w kierunku zabytków kolonialnych.
Kościół Chrystusa (1753 r.), piękny z zewnątrz, w środku ubogi, bo protestancki. Ale przypomina mi się wyprawa do Portugalii za sprawą chrzcielnic z muszli.
Kościół św. Pawła (1521 r.) - wprawdzie zrujnowany, ale czuć historię (czytaj: zapach stęchlizny). W środku stoją płyty nagrobne Holendrów z XVII wieku. Wielu umierało młodo, widać pobyt w tropikach nie służył ich zdrowiu. Może to też zasługa tubylców, którzy próbowali odzyskać panowanie nad swoim krajem?
Wzgórze Chińskie - będące także cmentarzem. Oraz parkiem ze ścieżkami do joggingu. Ale w środku dnia nie spotkałem nikogo (mówię o żywych). Potem jeszcze przespacerowałem się przez fort św. Jana z XVIII w. i zajrzałem do Osady Portugalskiej porobić zdjęcia za jasnego. Tym razem taksówkę udało mi się złapać już w połowie drogi  powrotnej :-) W centrum zjadłem obiad, do którego wypiłem litr napojów, bo przypadkowo zamówiłem ostrego kurczaka z ryżem polanym ostrym sosem :-)

Msza święta
Trochę przedłużyło mi się jedzenie, więc musiałem wziąć taksówkę, żeby dotrzeć do kościoła. Msza po angielsku o 18 miała być w kościele św. Piotra. Gdy zajechałem pod niego, zastałem drzwi zamknięte a na tablicy ogłoszeń tylko poranne godziny. Tym razem internetowa ewangelizacja nie była zaktualizowana. Zacząłem więc maszerować w stronę centrum i po chwili przechodząc koło kościoła św. Franciszka Ksawerego (chyba w każdym mieście ma swój kościół) przypomniałem sobie, że o 17:30 miała tam być msza po chińsku. Wszedłem więc i rzeczywiście była. Trafiłem zaraz po kazaniu, na "Wierzę w Boga...". Uważny czytelnik zapyta - skąd wiedziałem, że było "Wierzę w Boga", skoro msza była po chińsku? A domyśliłem się, bo co może być w okolicach połowy mszy, gdy wierni sami coś długo mówią, a potem jeden z wiernych wychodzi na ambonę, czyta krótkie zdania a reszta odpowiada chórem tę samą formułkę?
Potem się zresztą okazało, że ksiądz nie umiał po chińsku, więc część mówił po angielsku, a część czytał z kartki po chińsku (nie widząc co czyta - bo się raz pomylił i zaczął nie to co trzeba, o czym wiem, bo mu wierni po angielsku powiedzieli). Po mszy dostałem obrazek z modlitwą napisaną chińskimi robaczkami.

I już koniec

Wieczorem jeszcze spacerek po centrum, miałem iść na wyspę (sztuczną) oglądnąć ponoć ładnie oświetlony meczet, ale nieoświetlone ulice mnie przestraszyły, więc tylko pooglądałem go z drugiego brzegu i wróciłem do hostelu. Przed hostelem okazało się, że jest fontanna, która wypluwa wodę i świeci światłami w rytm muzyki. Wczoraj myślałem, że ta muzyka to jakaś dyskoteka. Chwilkę pooglądałem po czym musiałem się zbierać. Fuksem załapałem się na darmowy transport na dworzec, bo akurat właściciel hostelu tam jechał i tak o 22 wsiadłem w nocny autobus do Penangu, gdzie wylądowałem o piątej rano. Wprawdzie dworzec jest piętnaście minut pieszo od mojego hotelu, ale chciałem jak najszybciej znaleźć się w łóżku, więc za 15 ryngitów wziąłem taksówkę (dużo powiedziane - gościa który prywatnym autem dorabia sobie w nocy, bo w zasięgu wzroku nie było żadnej taryfy - dopiero następnym razem zauważyłem, że mają ogrodzony postój z boku dworca).

Zdjęcia: bez zmian, w tym samym miejscu: klik

Koszty:
20 zł - autobus KL - Malakka
1 zł - przejazd MPK z dworca do centrum
1,5 zł - przejazd MPK z dworca do Osady Portugalskiej
15 zł - riksza z centrum do hostelu (10 minut pedałowania)
17 zł - nocleg w hostelu L'armada w pokoju jednoosobowym (który od razu został mi zamieniony na inną wolną dwójkę, bo podczas prezentowania mi pokoju pojawił się gekon, który schował się pod łóżko i nie chciał wyjść)
11 zł - przejazd taksówką pół drogi z Osady Portugalskiej do centrum
15 zł - przejazd taksówką na licznik z centrum do kościoła św. Piotra (jechaliśmy dość naokoło, objeżdżając Wzgórze Chińskie naokoło - nie wiem, czy dlatego, że droga na wprost była pod prąd, czy gość mnie oszukiwał, co byłoby dość odważne, bo miałem cały czas mapkę miasta w ręce i nawet mu na tej mapce pokazywałem, gdzie chcę jechać, bo nie wiedział, gdzie jest katolicki kościół)
42 zł - autobus Malakka - Penang

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz