czwartek, 9 czerwca 2011

Jak sobie radzę

Jak sobie radzę? Całkiem dobrze, a że pytacie, to oto odpowiedzi. Zdjęcia niezwiązane z tematem, bo nie mam tematycznych.

Pranie
Sam nie piorę. Oddaję do pralni, która jest pięć minut od hotelu. Płacę 6 zł za pierwsze dwa kilogramy i potem 3 zł za każdy kolejny. Ale ciężko mi przekroczyć ten pierwszy próg, oddając pranie raz na dwa tygodnie. No bo co tu się może zbrudzić? Bielizna, skarpetki, podkoszulki, od czasu do czasu spodnie. Pralnia jakaś rewelacyjna nie jest, zakrwawionych skarpetek (z Taman Negara) nie doprali. I ubrudzonego ziemią podkoszulka też. Wypiorę po powrocie do Polski.
W hotelu też jest pralnia, nawet odbiorą ci z pokoju. Ale tu 5 zł to jest za jeden podkoszulek. Wprawdzie firma zwraca za pralnię, ale nie będę się wygłupiał.

Prasowanie
Nie prasuję. Wprawdzie mam w pokoju żelazko i mógłbym też oddać do hotelowej prasowalni (za podobną cenę jak pranie), ale ubranie z pralni wraca na tyle ładnie złożone, że nie trzeba prasować.

Sprzątanie
Nie sprzątam. W poniedziałki, środy i piątki hotelowa sprzątaczka sprząta mi pokój gdy jestem w pracy. Zresztą jakbym chciał sam posprzątać, to nie bardzo mam jak, bo żadnych narzędzi typu miotła albo mop nie mam. Gdy kiedyś rozsypał mi się cukier na ziemię, to jedyne co mogłem, to zostawić go sprzątaczce.
Sprzątaczka za każdym razem wymienia też pościel i ręczniki (w sumie nie wiem, czemu tak często, wystarczyłoby raz w tygodniu) oraz uzupełnia zapas mydełek i szamponów.
Któregoś dnia nie zdążyłem umyć naczyń po śniadaniu, wracam a tu sprzątaczka też je umyła. I wiecie co? Odechciało mi się myć naczynia :-) Bo po co, skoro za dwa dni same cudownie lądują czyste na suszarce?

Hotel
Szału nie ma. Psują się różne rzeczy, łącze internetowe słabe, coś koło 256 kb/s. Jedną z bolączek jest brak porządnych luster. znaczy lustra są, ale słabo oświetlone. To zdecydowanie nie jest hotel dla kobiet. Dla mężczyzn zresztą też nie, bo nie odkryli tu jeszcze golarek elektrycznych i w łazience nie ma żadnego gniazdka. Jest na szczęście też lustro w pokoju nad biurkiem, choć i tam kabel od maszynki ledwo sięga gniazdka. A najlepiej oświetlone lustro jest... w windzie. Jadąc do pracy można przeegzaminować swoją fizjonomię.
Ale za to obsługa uprzejma i pomocna, gdy zgłaszałem brak ciepłej wody w kranach, to się spytali, czy ekipa może wejść do mojego pokoju pod moją nieobecność. Przecież sprzątaczka wchodzi, więc bez sensu pytanie, ale widać chcieli być eleganccy.
Mam w pokoju sejf, do którego, z powodu wizyt sprzątaczki, chowam aparat, przenośny dysk i portfel (bo z sobą noszę tylko trochę pieniędzy i jedną kartę, a resztę zostawiam w hotelu). Ale sejf jest malutki, i laptop się nie mieści, więc jak jadę na weekend, to muszę zaufać obsłudze hotelowej. Ale laptop nie mój, tylko firmowy, więc jakby co, to żalu nie będzie. Zdjęcia na bieżąco kopiuję na przenośny dysk.
W jeden weekend, pod moją nieobecność wymienili mi telewizor na super wypaśny panoramiczny model. Widać nie wiedzą, że ja od paru lat prawie w ogóle telewizora nie oglądam, nawet nie mam go u siebie w mieszkaniu. Tutaj włączyłem raz, zobaczyć jakie mają programy. Głównie miejscowe, zarówno po malezyjsku jak i angielsku. Ale jest też standardowy zestaw satelitarny typu francuskie TV5Monde, hiszpańskie TVE, włoskie Rai, rosyjskie RTR Planeta. Jest też jakaś chińszczyzna i Al Jazeera (ale w oryginale a nie po angielsku).
Za to jest basen, nawet staram się pływać, ale często wracam zbyt późno a zamykają go o ósmej. Na poranne pływanie nie potrafię się zmobilizować.
A, i odkryłem niedawno, że na suficie jadalni mam przyklejoną strzałeczkę wskazującą Mekkę.


Ludzie
Tytułują cię "sir". I to nie dlatego, że jesteś biały. Między sobą też są "sir"/"madam". Widać Anglicy zaszczepili im podstawy dobrego wychowania. Dla porównania, w takim Egipcie/Maroku to dla pierwszego lepszego ulicznego sprzedawcy jesteś "my friend". Prawda, że bardziej zachęcająco brzmi "taxi, sir?" od "taxi, my friend?"
I nieznajomi ludzie uśmiechają się do mnie. Wszędzie, na korytarzu w pracy, na ulicy i w hotelu. Pewnie dlatego, że jestem biały. Nie pozostaje mi nic innego, jak odpowiadać uśmiechem.

Mój plan dnia
W tygodniu
- wstaję o ósmej
- o dziewiątej podjeżdża taksówka (płatna przez firmę) i wiezie mnie do pracy
- kończę pracę koło 18:30-19, czasem zostaję jeszcze dłużej, rekordowo do 22. Po takim dłuższym siedzeniu staram się następnego dnia wyjść wcześniej, ale z tym ciężko, bo większość spraw dla mnie pojawia się po 16-tej
- wracam taksówką, czasem skoczę do sąsiedniego centrum handlowego na zakupy albo do bankomatu, ale generalnie na większe wyprawy do centrum jest już zbyt późno
- wieczory spędzam głównie na laptopie, pisząc tego bloga ;-) , porządkując zdjęcia, czytając o kolejnym celu weekendowej wycieczki, czytając polskie portale. Zresztą przygotowania do weekendów i późniejszych miesięcznych wakacji zajmują tyle czasu, że nie mam czasu na np. czytanie książek.
W weekendy, a więc od piątkowego wieczota/soboty rano do niedzieli wieczór/poniedziałku rano - zwiedzam - ale o tym już było wielokrotnie.

Polskie karty kredytowo-bankomatowe
Na razie używam głównie służbowego Amexa do wypłacania gotówki z bankomatu na diety oraz na inne wydatki, bo ani taksówkarz ani pralnia nie akceptują kart kredytowych. Słyszałem o historiach, że ktoś użył swojej karty nagle na końcu świata i mu ją bank zaraz zablokował podejrzewając, że została skopiowana. I człowiek został na lodzie bez pieniędzy w obcym państwie. Oczywiście bank zaraz wysłał nową kartę na polski adres, a jakże.
Dlatego przed wyjazdem obdzwoniłem moich wystawców kart, żeby ich poinformować o moich wojażach. W Amexie informację przyjęli ze zrozumieniem, pan z infolinii nawet potwierdził, że mają taką procedurę zgłoszenia wyjazdu w dzikie kraje. W mBanku i Eurobanku wzbudziłem popłoch na infolinii, w obu przypadkach musieli się skonsultować z mądrzejszymi i oddzwaniali do mnie. W Eurobanku znaleźli kogoś, kto wiedział o takich praktykach. W mBanku pierwszy raz się z czymś takim spotkali więc tylko zapisali notatkę w jakiś systemach bezpieczeństwa, że może ktoś przeczyta jak będzie alarm. Pod tytułem "zgłoszenie reklamacyjne" :-)
Od razu widać, kto obsługuje masówkę, a kto ma ofertę skierowaną do biznesu.

Taksówkarz
"Odziedziczyłem" go po Marku i Jesperze. Jeździmy "na targowanie" a nie na licznik - czyli tak jak większość taksówkarzy tutaj, mimo że każdy ma na drzwiach naklejkę, że targowanie jest zabronione. Ale to oni pierwsi zaczynają rzucając ceną, jak się poda cel podróży.
Czy nas oszukuje czy nie - trudno powiedzieć. Jak z nami jeździ, to ma włączony licznik (pewnie na wypadek kontroli), ale sprytnie zasłonięty jakąś szmatką - kiedyś udało mi się podejrzeć, że trasa hotel-praca wyniosła nas niecałe 20 ryngitów, podczas gdy my płacimy mu zawsze 25. Z drugiej strony kurs na lotnisko u niego to też 25, a kupując "bilet taksówkowy" na lotnisku zapłaciłem 31. No i to on na nas czeka, a nie my na niego. Tylko prosi, żeby napisać do niego SMS-a, że wyjdziemy później, bo kiedyś sterczał pod pracą półtorej godziny :-) Jak jest korek to jedzie czasem naokoło, żeby było szybciej, a cena jest taka sama.
Zresztą nie udało mi się tu jeszcze złapać taksówki jeżdżącej na licznik - każdy jeździ na gębę.

Gwiazdy
Myślałem, że sobie pooglądam tutaj gwiazdy, bo powinno być widać trochę inny zestaw gwiazdozbiorów. Ale codziennie chodzą chmurki albo jest mgiełka, więc tylko kilkanaście najsilniejszych gwiazd się przebija.

Ubezpieczenie
Na czas delegacji "i na aktywności niezwiązane z delegacją krótsze niż 7 dni" mam ubezpieczenie służbowe. Dzięki zacytowanej klauzuli z regulaminu obejmuje też moje szaleństwa weekendowe. Natomiast na część urlopową wykupiłem kartę Euro 26. Bo jak sama nazwa wskazuje, można ją uzyskać do 30 roku życia i do tego nie trzeba być studentem. To zdecydowanie najtańsza opcja, coś koło 70 zł za cały rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz