sobota, 11 czerwca 2011

Jedzenie

Jedzenie to temat rzeka. Podobno Penang to stolica malezyjskiej kuchni.
Nie gotuję sam, mimo że mam kuchnię w apartamencie. Czasem sobie zrobię jajecznicę albo kanapkę z serem. Zresztą te kanapki to pożal się Boże, bo jedyny chleb jaki tu istnieje, to tostowy.
W pracy mamy dwie kafeterie. W moim budynku jest jedna, ale otwarta tylko w porach posiłków, tzn. od 8 do 10 śniadania, od 11:30 do 13 obiady, od 15 do 16 podwieczorki. W drugim budynku, fabryki, gdzie praca wre 24 godziny na dobę, kafeteria też jest cały czas czynna, choć ma przerwy w wydawaniu gorących dań. Ale zimne można kupić cały czas.
Śniadania jem w pracy, najczęściej jajko sadzone + taki dziwny naleśnik. Czasem jakiś makaronik z sosem, albo ryż z rybkami na ostro zawinięty w liść bananowy.
Obiad - czasem mnie koledzy biorą na miasto do jakieś knajpy, ale najczęściej jem też w kafeterii. Do wyboru kurczaki przyrządzone na kilka sposobów, ryby, owoce morza. Plus zestawy - czasem zupka z owocami morza (sam sobie wybierasz jakimi), czasem "fish & chips" czyli jedyne europejskie danie tutaj - zwykła ryba panierowana z ziemniakami. Czasem coś innego, nie wiem co.
Tak tak, ja generalnie nie wiem, co jem. Zamawiam na oko, patrzę czy ładnie wygląda, czy nie za czerwone (bo wtedy będzie ostre) i biorę. W knajpach pytam kelnera, czy nie ostre, czasem w menu są zdjęcia, wtedy przynajmniej z grubsza wiem, czego się spodziewać na stole. Czasem mi nawet mówią, jak to się nazywa, ale kto by spamiętał. Nauczyłem się tylko, że ayam to kurczak.

Kurczak to podstawa tutejszej kuchni. Przyrządzają go na setki sposobów. No bo muzułmanie nie jedzą wieprzowiny, ba - nie mogą mieć z nią nawet kontaktu. Z tej okazji nawet ostatnio w firmowej stołówce pojawiło się ogłoszenie o zakazie używania jej wyposażenia dla prywatnego jedzenia - żeby go ktoś nie skaził wieprzowiną. Z kolei dla hindusów krowa to święte zwierze. Rzadko zdarza mi się trafić w knajpie na coś co nie jest kurczakiem, czasem jakaś baranina albo dziczyzna.
Za to jest pełno owoców morza. Pełen wybór, z rzeczy których wcześniej nie jadłem smakował mi krab. Tylko ciężko się je, przynoszą ci specjalny młoteczek do rozbijania pancerza (bo krab nie byle jaki, tak z 30 cm średnicy). Jadłem też żabę, coś pośredniego między gumowymi owocami morza a kurczakiem.
Wśród hindusów wielu to wegetarianie, a żeby im nie było smutno, powstała cała gałąź kuchni wegetariańskiej - wytwarzają cuda z roślin, niektóre z wyglądu są nie do odróżnienia od mięsa, nawet smak podobny.

Jak jedzą?
Nie wynaleźli jeszcze noży. Je się widelcem i łyżką. Łyżka pełni funkcje noża oraz łyżki, gdy danie jest mocno okraszone sosem. Jeśli gdzieś dostaję nóż, to znaczy, że jestem w turystycznym miejscu. W chińskich restauracjach są też pałeczki. Co ciekawe do pałeczek jest też głęboka łyżeczka do nabierania sosu. Słabeusze mogą pomagać sobie łyżką w cały procesie jedzenia.
Oprócz tego jedzą też rękami! Tak, normalnie poważni inżynierowie z międzynarodowego koncernu rękami zasuwają ryż i mięsko. Zresztą z powodu braku noża nie da się dokładnie objeść kurczaka nie wziąwszy go w ręce. Ale szokuje widok, gdy ktoś cały posiłek je rękami (a raczej ręką, bo tylko prawą, lewa jest nieczysta), łącznie z ryżem. Jak byłem w Medanie, to też trafiłem do knajpki, w której nie mieli w ogóle sztućców, więc jadłem jak oni.
Czasem sztućce są, tylko trzeba ich poszukać. Otóż tutaj popularną formą knajp jest zbiorowisko stolików, wokół którego jest kilkanaście niezależnych stoisk serwujących jedzenie i tylko jedzenie. Jak chcesz napoje, to idziesz do innego stoiska i tam kupujesz. I przy napojach zazwyczaj leżą też sztućce.

Wracając do tematu jak się żywię - na podwieczorek jem czasem jakieś naleśniczki, które wyglądają i smakują jak polskie, tylko są zielone (kolor nie wpływa na smak). Ciasta smakują jak polskie. Zarówno obiad jak i podwieczorek są dla mnie wcześnie, więc czasem idę do fabryki, gdzie mogę zjeść o innych godzinach, choć to dłuższy spacer i przechodzenie przez bramki wykrywające metal (żeby nikt z pracowników nie wyniósł jakiegoś tajnego prototypu). Wieczorem zwykle wystarcza mi jakiś jogurt, jabłko albo ciastko, gdy jestem nadal głodny, czasem skoczę do pobliskiej knajpki albo zrobię sobie kanapkę.
Robb Maciąg w swojej rewelacyjnej książce “Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę” dziwił się turystom, którzy przejeżdżają pół świata po to, by w Kambodży jeść włoską pizzę. Ja też się dziwiłem, ale teraz zaczynam ich rozumieć. Po paru tygodniach jedzenia malajskiego, chińskiego, hinduskiego żarcia zapragnąłem zjeść coś normalnego. Niestety, oprócz okazjonalnego fish & chips na naszej stołówce, jedne co znalazłem, to McDonald i KFC. Co ciekawe, jedzenie w McDonaldzie smakuje dokładnie tak samo jak w Polsce, mimo że tutaj w kanapkach jest tylko kurczak a nie wołowina/wieprzowina. Widać to prawda, że robiąc kanapki w McD, najpierw tak długo się przetwarza mięso, aż zatraci całkowicie swój smak, a potem dodaje sztuczny smak sprowadzany w proszku z amerykańskiej centrali. Dzięki czemu McDonald smakuje tak samo na całym świecie.

Z innych ciekawostek:
U nas na towarach producenci starają się nakleić na towar jakiś znak jakości. Tutaj najważniejszy jest znaczek halal, oznaczający, że dany towar może być spożywany przez muzułmanów. Jest wszędzie, nie tylko na potrawach mięsnych, ale też np. na Ice Tea. No bo trzeba zapewnić, że maszyny użyte do produkcji nie miały styczności z czymś nieczystym. To tak jak u nas pisze się, że "może zawierać śladowe ilości orzechów" bo maszyna produkująca gdzieś tam się z nimi styka.
Na początku skonfundowały mnie płynne jogurty i actimele. Za nic nie potrafiłem otworzyć sreberka,którym była zamknięta szyjka. Pozostawało zrobienie dziury palcem w środku. Gdy skończyłem opakowanie, na dnie odkryłem zestaw rurek - wystarczyło przekłuć zatyczkę i elegancko się napić. A ja, jak dzikus z Polski chciałem pić z gwinta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz