środa, 27 lipca 2011

Powrót do Polski

Tym razem nie miałem w samolocie dobrego miejsca, bo wprawdzie system zgodnie z moją preferencją przydzielił mi miejsce przy oknie, ale jakoś zawsze te miejsca z automatu są rozdawane od przodu samolotu, co skutkuje otrzymaniem miejsca na skrzydle. Tak więc miałem ograniczoną widoczność. No i zaczynaliśmy lecieć po ciemku, było pochmurno więc nie pozostało mi nic innego, jak czytać książkę, a potem iść spać.

Rano się obudziłem aby skonstatować, że właśnie przelatujemy nad Krakowem, co radośnie oznajmiła mi mapa samolotowa: "Wieliczka 5 km" (na zdjęciu elektrownia w Jaworznie). Trochę denerwująca była świadomość, że teraz przez dwie godziny będę się oddalać od domu, po to, żeby potem wracać z powrotem i wylądować pięć i pół godziny później.

Frankfurt przywitał nas deszczem, więc w samolocie do Krakowa poszedłem od razu spać, nie spodziewając się widoków za oknem. Szczególnie, że dostałem fatalne miejsce, rząd ósmy w Boeingu 737-300 Lufthansy nie posiada okna (nawet seatguru tego nie pisze). Ledwo widzę coś przez pół okna zasłoniętego oparciem siedzenia przede mną.
Obudziłem się po godzinie z myślą, że bym coś zjadł. Nawet zobaczyłem załogę z wózkiem, ale po chwili sobie uświadomiłem, że właśnie skończyli zbierać tacki. Nawet mnie nie obudzili i nie zostawili mi jedzenia! Za to za oknem zobaczyłem piękne widoki. Ledwo strzeliłem parę fotek a już włączył się napis "zapiąć pasy" i podeszliśmy do lądowania w Krakowie.

Czekając na samolot do Polski

Z Hongkongu przyleciałem o drugiej nad ranem a samolot do Polski miałem dopiero o dziewiątej wieczorem. Postanowiłem więc ten dzień spędzić jeżdżąc na pożyczonym skuterze. Jeszcze przed wyjazdem na urlop zapisałem sobie listę rzeczy, których nie zdążyłem zrobić/zobaczyć i teraz posłużyła mi za plan dnia.

Skuter wypożyczony w antykwariacie
Już poprzednio, po oddaniu skutera przeszedłem się ulicą Chulia porównać ceny skuterów. Na samym końcu, przy Jalan Penang, natrafiłem na antykwariat, gdzie skuter był o 5 ryngitów tańszy (25 zamiast 30). Właściciel zapraszał mnie także do zakupu jakiś książek a ja z głupia frant zapytałem o książki po polsku. I są! Dwanaście sztuk, "Kod Leonarda da Vinci", "Fotografia Cyfrowa" oraz takie, o których pierwszy raz słyszałem, z ambitnymi tytułami jak np. "Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem". Jak ktoś będzie tęsknił za polskojęzyczną ogłupiającą lekturą, to właściciel zaprasza, ale ostrzega, że ceny będą wysokie (bo książki leżą już długo).

Chińska porcelana

Jeszcze w kwietniu byłem razem z Jesperem w sklepie z chińską porcelaną, gdzie on kupował sobie cały zestaw na pamiątkę. Ja ze zdumieniem stwierdziłem, że w sprzedaży mają porcelanę identyczną do tej, którą posiadam w domu, kupioną przez mojego dziadka wiele lat temu w sklepie przy ulicy Królewskiej w Krakowie. Dlatego tym razem, uzbrojony w zdjęcia przysłane mi przez mamę, udałem się do tego sklepu raz jeszcze, aby dokupić sobie parę elementów do zestawu. Na dole mój talerz z Polski, na górze zakupiony półmisek. Kolor mają identyczny, to tylko kwestia innych warunków oświetleniowych.

Świątynie
Następnie postanowiłem zobaczyć parę świątyń, których wcześniej nie zdążyłem obejrzeć. Na pierwszy rzut poszła katedra katolicka, ale była zamknięta i do tego nie wygląda zbyt ambitnie. Potem podjechałem zobaczyć hinduską świątynię Nattukkottai Chettiar, gdzie ma koniec procesja z okazji święta Thaipusam, ale była zamknięta (otwierają o 16) i do tego w remoncie. Trzecią świątynią w planie był Pływający Meczet. Wprawdzie go już widziałem, ale przy odpływie, a tym razem sprawdziłem na internecie, o której godzinie jest najwyższa faza przypływu i dokładnie wtedy zajechałem do niego. I rzeczywiście - pływa!

Durian
Następnie miałem w planach pojechać na fermę owoców tropikalnych, gdzie co godzinę są wycieczki z przewodnikiem. Poprzednio przyjechałem zbyt późno (ostatnia wycieczka jest o 17). Tym razem dla odmiany to ja miałem coraz mniej czasu, więc po dojechaniu w okolice farmy zrezygnowałem ze zwiedzania i tylko zatrzymałem się na przydrożnym stoisku, aby skosztować po raz pierwszy w życiu duriana, zwanego Królem Owoców. Kupiłem jednego duriana za 15 ryngitów. Konsystencję ma sera pleśniowego, smaku prawie w ogóle nie ma. I strasznie zapycha, po paru kawałkach miałem dosyć. Dostałem gratis też kawałek droższego gatunku (30 ryngitów/sztuka), różnica była taka, że miał cierpki smak.
Generalnie nie rozumiem, co ludzie w nim widzą.

Wodospad
Jadąc do duriana, zobaczyłem na kawałki blachy koło drogi napis "wodospad 300 metrów". Skusiłem się i skręciłem zobaczyć. Wodospad może bez rewelacji, ale po powrocie odkryłem, że nie tylko mnie skusił. Odkryłem go na zdjęciach Mikołaja! Cóż, wyspa jest tak mała, że dwóch podróżników ciągle wpada na swoje ślady.

I to już koniec
Po durianie skierowałem już moje kroki z powrotem w kierunku hotelu, aby się spakować przed odlotem. Po drodze strzeliłem jeszcze kilka fotek charakterystycznym obiektom i scenom, aby utrwalić wspomnienia na przyszłość (są na Picasie). A w hotelu niespodzianka - przy hotelowym basenie trwa wesele. Wprawdzie rano widziałem pannę młodą przed hotelem, ale myślałem, że wesele się właśnie skończyło. A tu widać trwa dłużej niż jedną noc.

zdjęcia: klik
koszty:
pożyczenie skutera: 25 ryngitów
benzyna: 3 ryngity (1,5 litra)
porcelana: 40 ryngitów/sztuka (talerz, półmisek i czajniczek do herbaty)
1 ryngit = 0,95 zł