poniedziałek, 23 maja 2011

Święto Wesak

We wtorek mieliśmy wolne w pracy, bo buddyści obchodzili swoje święto Wesak. Poszperawszy w internecie znalazłem, że głównym organizatorem jest Malajskie Stowarzyszenie Buddystów, więc rano (świtkiem koło południa, bo korzystając z wolnego spałem do wpół do dziesiątej) skierowałem moje kroki tamże. Dzień upływał tam na modlitwach, staniu w długiej kolejce aby polać własnoręcznie posążek Buddy wodą z kwiatami oraz na zakupach na charytatywnych stoiskach.
Ja zakupiłem wegetariański obiad, podczas konsumpcji którego nawiązałem konwersację z grupą Chińczyków, gdyż jak zwykle byłem miejscową sensacją (byłem jedynym białym tam, dlatego że oficjalnie uroczystości zaczynały się o 18, więc turystyczna stonka jeszcze się nie zjechała. Co co już węszyli, trafiali do znanej świątyni Leżącego Buddy, a nie tutaj). Rozmawiająca ze mną rodzina chińska zachęciła swoją córkę (lat 30) aby wręczyła mi swoją wizytówkę oraz namawiali mnie, że jeśli chciałbym założyć konto bankowe w Malezji, to ona chętnie pomoże, gdyż właśnie tym się zajmuje.
Potem ruszyłem w rejs po sąsiednich świątyniach, gdzie obserwowałem m.in. jak mnisi błogosławią ludzi (też kropią wodą, wymawiają tajemne słowa, po czym zawiązują każdemu sznureczek na ręce).
Z poprzedniej wizyty u Leżącego Buddy zapamiętałem dziwnie wyglądającą, jakby łuszczącą się figurę świętego męża. Tym razem zobaczyłem, skąd się bierze ten wygląd - otóż wierni przyklejają do niego złotka (takie jak opakowania pomadek). Odwiedziłem kilka świątyń, na końcu trafiając do Leżącego Buddy, ale tam już było dużo białych, więc i atmosfera nie taka.
Do procesji 4,5 godziny, które zaplanowałem spędzić w Parku Narodowym Penangu, znajdującym się na północy wyspy. Wstęp jest bezpłatny, ale trzeba się wpisać do książki gości. Postanawiam pomaszerować przez dżunglę do Plaży Małp, popływać trochę i wrócić.
Ścieżka na początku elegancka (pomosty, schody), w miarę oddalania się od cywilizacji także dziczeje. Tylko w co trudniejszych miejscach postawiono drewniane pomosty. W międzyczasie zaczyna coraz intensywniej padać, na szczęście nadal jest ciepło, bo zapomniałem parasola i nie mam też bluzy. Dawniej zawsze woziłem z sobą bluzę, bo było mi zimno w klimatyzowanych miejscach, ale od jakiegoś czasu się przyzwyczaiłem, więc opróżniłem plecak.
Po około godzinie docieram do plaży, ale nie ma ani jednej małpy, widocznie tak jak ludzie nie lubią deszczu. Jest sporo ludzi, którzy przypłynęli łodziami, a teraz kryją się pod daszkami. Uwagę moją zwraca grupa kobiet, które grzebią w piasku. Nie bawią się jednak, tylko wygrzebują jakieś maleńkie małże.
Wprawdzie Marek został poparzony przez meduzy tutaj, ale to i tak najczystsza plaża w Penangu, więc najlepsza okazja aby dodać Morze Andamańskie i Ocean Indyjski do listy odwiedzonych przez zanurzenie. Uważnie rozglądając się w poszukiwaniu meduz zanurzam się w wodzie i przez paręnaście minut się pławię, mimo że na głowę cały czas pada mi deszcz. W sumie co za różnica, i tak byłbym mokry.
Wracając zwracam uwagę na wyrwane kawały betonowego nabrzeża oraz ruiny bungalowów na plaży. Także przy ścieżce widać czasem śmieci (jakieś pojemniki), wciśnięte w dżunglę całkiem daleko od wody. Tak, to ślady tsunami z 26 XII 2004 roku, które zabiło 300 tys. osób, ale Malezja wykpiła się niewielkim kosztem. Fale rozbiły się wcześniej o Sumatrę a media zdążyły ostrzec ludność godzinę przed uderzeniem fali, dzięki czemu w Malezji zginęło tylko 68 osób (większość - w Penangu, 52). Oprócz tego sporo osób straciło domy, łodzie i samochody.
Wróciwszy do centrum docieram na procesję. Trochę jak na mój gust brak jej ikry. Buddyzm propaguje spokój i wewnętrzne wyciszenie, więc i wyznawcy świętują spokojnie, a nie jak np. Hindusi, przekłuwając swoje ciała. Przystrojone kwiatami trony ciągną wózki widłowe, odrapane niczym wzięte prosto z placu budowy. Tylko niektóre świątynie zadbały o wygląd całego orszaku, wykorzystując do ciągnięcia np. świeżo umyty i nawoskowany samochód terenowy. Oprócz tego maszerują członkowie stowarzyszeń, ale tylko niektóre dbają o równy krok czy o oprawę muzyczną. Dysonans wprowadzają śpiewane po angielsku piosenki w stylu "Happy Wesak". Przynajmniej trony mają ładne, choć ich podziwianie zaczyna utrudniać deszcz (a ja bez parasola). Przeczekuję część procesji na przystanku autobusowym, po czym zobaczywszy, że po skończonej procesji nie zapowiada się żaden dalszy ciąg uroczystości, zmoknięty wracam do hotelu.

Zdjęcia ze święta Wesak: klik
Zdjęcia z Parku Narodowego Penangu: klik

Koszty: 2 x 2,0 + 2 x 2,7 ryngitów za przejazd miejskim autobusem :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz