wtorek, 3 maja 2011

Georgetown

Poprzedni weekend postanowiłem spędzić zwiedzając miasto. Jednak problemy ze zmianą czasu poskutkowały tym, że w sobotę wstałem o 11 i dopiero o 12 wyszedłem z domu na autobus. Komunikację miejską mają prosto rozwiązaną - prawie wszystkie autobusy jadą przez Komtar, czyli centrum miasta. Różnią się tym, którą jadą trasą i po ilu dzielnicach krążą po drodze. Nie ma szczegółowych map trasy, jak chcesz dojechać do jakiegoś zapyziałego osiedla, to po prostu musisz wiedzieć, co tam jedzie. Nie ma też szczegółowych rozkładów, jest tylko informacja: ten autobus jeździ co 5 minut, a ten co godzinę (i skąd masz wiedzieć, ile masz czekać?) Na pierwszą podróż nieszczęśliwie wybrałem autobus, który po drodze objechał dwie dzielnice zygzakiem i jeszcze postał w korkach, więc dopiero o pierwszej dojechaliśmy do centrum, tam ruszyłem oglądać największe atrakcje Penangu.

Meczet Kapitana Kelinga
Meczet niewart uwagi, no bo czym może zaskoczyć XIX-wieczny meczet człowieka, który widział najwspanialsze meczety Turcji albo meczet Hassana II w Casablance? Do tego ponoć piękna kopuła była w remoncie. Przyszedłem w porze modlitwy, więc nie mogłem wejść, zrobiłem to dopiero wracając. Z ciekawostek przyczepił się do mnie gość, wyjaśniając, że zmienił wiarę na islam, żeby móc się ożenić z muzułmanką. Na dowód pokazał mi dokumenty potwierdzające, z których nic nie zrozumiałem :-) Jego chęć gadania szybko się wyjaśniła, gdy poprosił mnie o wspomożenie finansowe.


Khoo Kongsi
Jak już pisałem, w Penangu jest zatrzęsienie Chińczyków. Są potomkami dawnym imigrantów. Rodziny posiadają własne świątynie, gdyż wiele jest odłamów buddyzmu, a każdy przywiózł ze sobą swój ze swojej wsi. Świątynia ładna, pełna wymyślnych zdobień, ale malutka, w sumie jedna sala. Za to w podziemiach historia klanu poczynając od ojca założyciela a kończąc na obecnym zarządzie. Sprawiali wrażenie mafii :-)W bocznych pomieszczeniach z kolei tabliczki z wymienionymi nazwiskami członków klanu, ukończonymi uniwersytetami i numerem pokolenia. Świątynia warta uwagi, ale za 9 zł za bilet spodziewałem się więcej.


Pałacyk Fatt Tze
Fatt Tze to przykład kariery od biedaka do milionera. Zaczynał od bycia pastuchem w rodzinnej wsi, a skończył jako jeden z najbogatszych ludzi Azji Południowo-Wschodniej. Wybitnie pomogła mu z tym emigracja oraz bogaty teść (ale trzeba przyznać, że potrafił wielokrotnie pomnożyć majątek teścia). Jego dom w Penangu, ponoć najwspanialszy, ja odebrałem przeciętnie. Owszem, ładny kolor, ładne zdobienia, ale bez przesady. I bilet 11 zł, zwiedzanie z przewodnikiem (11:00, 15:00 i od niedawna także 13:30) i nie można robić zdjęć (można za słoną opłatą zorganizować sobie sesję zdjęciową, co też robiła pewna młoda para. Zresztą to chyba tu popularna moda, żeby robić sobie pamiątkowe zdjęcia ze ślubu w zabytkowych wnętrzach, spotkałem tego dnia trzy takie pary). Można za to tam przenocować, gdyż w pałacowych pokojach jest hotel. Bardzo drogi.

Kościół Świętego Jerzego
Jest. Najstarszy w Penangu. Jakoś nic w tym Penangu mnie na razie nie zachwyciło, może dlatego że byłem przytępiony przez problemy ze snem?

Świątynia Bogini Miłosierdzia
Też bez szaleństw. W dodatku brudno i żebracy. Żebyś na pewno zrozumiał, o co im chodzi, gdy podstawiają puszkę, wykonują pantomimę wkładając do niej banknot po czym pokazują, żebyś zrobił tak samo.


Wieża zegarowa przy porcie
Z kronikarskiego obowiązku.

Fort Cornwallis
To już zupełna porażka. Forcik z 4-metrowej wysokości murami, w środku ocalały kapliczka i prochownia, czyli rozsypujące się budyneczki bez żadnych zdobień. Atrakcją byli goście zbierający się na hinduskie wesele.

Ratusz
Z kronikarskiego obowiązku. Zrobiła się godzina 18, więc udałem się zrobić zakupy i poszukać miejscowych biur podróży.

Kek Lok Si czyli miejscowy Licheń
W niedzielę było jeszcze gorzej z pobudką, udało mi się zwlec z łóżka o 12 i na 14 dotrzeć do centrum. Zniesmaczony zabytkami postanowiłem tym razem poznać przyrodę i udać się do ogrodu botanicznego. Jednak okazało się, że autobus właśnie odjechał a następny za pół godziny. A że właśnie podjechał autobus jadący w kierunku Kek Lok Si, to postanowiłem tam zajrzeć. Kek Lok Si nie zawsze jest wymieniane wśród atrakcji Penangu, ale polecił mi go Jesper, kolega z pracy przebywający tu już od trzech miesięcy.Świątynia oszałamiająca. Takiego natłoku kolorów i słodkości chyba jeszcze nie widziałem. Trudno to opisywać, to trzeba zobaczyć, zdjęcia na Picasie.


Niedzielna msza święta
Kościół dba o informacje w internecie, więc bez problemu znalazłem stronę miejscowej parafii a na niej adresy kościołów i godziny mszy świętych. Obecnie jest tylko jedna parafia w Georgetown, powstała z połączenia istniejących wcześniej 4 parafii, bo większość katolików zamieszkała w willach za miastem i w mieście zostało jakieś 900 parafian. Teraz dwaj księża objeżdżają kościoły, odprawiając po jednej mszy w każdym. Ja wybrałem mszę po angielsku o 18 (jedyna popołudniowa msza w mieście, coś się miejscowi lubują w mszach porannych - nawet w trakcie mszy ksiądz wspominał, że pojawiają się głosy, że i ta msza jest niepotrzebna). Do wyboru były też języki chiński, Tagalog (to z Filipin) i tamilski. Ksiądz oczekiwał na wiernych w bramie kościoła i nie omieszkał się mnie spytać skąd jestem, aby później dumnie ogłosić z ambony, że taki zapyziały kościółek odwiedzają goście z takich egzotycznych krajów jak Australia, Polska i Nigeria (znaczy tylko nas przywitał, ale sens wypowiedzi był taki). Tak swoją drogą, Malezja jest popularnym celem wakacyjnym dla Australijczyków, jako jeden z najbliższych krajów.Wśród wiernych pełen przekrój, ludzie o wyglądzie chińskim, miejscowym, panie z czerwonymi kropkami na czole wyglądające jak Hinduski, no i czterech białych. Do mszy oprawę przygotowała gościnna grupa z Nigerii.

Sri Mariamman
Na koniec dnia postanowiłem jeszcze zajrzeć, czy nie jest otwarta hinduska świątynia Sri Mariamman (wczoraj była zamknięta). Była otwarta, więc ją obejrzałem. Nie można robić we wnętrzu zdjęć, ale świątynia jest tak malutka (jak wszystkie w Penangu), że można ją całą sfotografować przez drzwi.Świątynia jak to u Hindusów - szał ciał i kolorów. Wieczorem zaczęło padać (pierwszy raz w trakcie mojego pobytu tutaj), ale deszcz ciepły, więc można bez problemu sobie chodzić.

Leżący Budda
Zwykle pracujemy od 9 do 19, z długą przerwą na obiad, gdzie jedziemy do centrum coś zjeść. Jednak czasem jemy na miejscu i wtedy robią się nam nadgodziny. Korzystając z tego, że w czwartek większość pracowników poszła na sympozjum i nikt od nas nic nie chciał, postanowiliśmy z Jesperem wyjść wcześniej. Najpierw podjechaliśmy do sklepu z chińską porcelaną, gdzie Jesper kupił sobie komplet obiadowy a ja odkryłem, że jeden z zestawów jest prawie identyczny z takim, który posiadam w domu, zakupionym przez dziadka 30 lat temu w sklepie na Królewskiej, w którym sprzedawano właśnie tego typu rzeczy sprowadzane z krajów o podobnym ustroju. Być może dokupię sobie jakieś nowe elementy do kompletu.
Potem udaliśmy się do pobliskiej tajskiej buddyjskiej świątyni Leżącego Buddy, zawierającej 33-metrowy posąg tegoż.
Z kolei po drugiej stronie ulicy jest birmańska buddyjska światynia Dhammikarama. Obie bardzo ładne, zdecydowanie bardziej godne uwagi od tych zabytków, polecanych w przewodniku. Widać europejskie podejście do zabytków "co starsze to ciekawsze" w Azji się nie sprawdza, bo tu i tak nie ma nic naprawdę starego a te 200-letnie są bardzo przeciętne. Za to w nowych świątyniach widać, że społeczeństwo się wzbogaciło i religia jest taka, że promuje kolor, kicz i tandetę.
A, i widziałem prawdziwego buddyjskiego mnicha.
Parę zdjęć tutaj.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o zwiedzanie miasta, ale zostało jeszcze mi trochę obiektów na wyspie, głównie przyrodniczych, trzeba będzie przewidzieć dla nich któryś kolejny weekend. Na razie na następny, długi majowy weekend zaplanowałem wizytę w parku narodowym Taman Negara, ale o tym w następnym odcinku.

2 komentarze:

  1. cześć, jestem koleżanką Asi i Pawła, którzy polecili mi Twojego bloga. kocham Malezję i mam tam kilkoro przyjaciół i mam nadzieję, że tak lektura zmobilizuje mnie aby wreszcie się ruszyć i odwiedzić Malediwy :)
    pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, miło, że ktoś czyta tego bloga :)
    Ja właśnie wróciłem z kolejnego aktywnie spędzonego weekendu i mam zamiar teraz nadrobić zaległości blogowe, jutro będzie wpis z zeszłego weekendu

    OdpowiedzUsuń